Kochani

          W dzisiejszej Ewangelii mamy wezwanie Ojca skierowane do synów: „Idź dziecko i pracuj dzisiaj w mojej winnicy”. Pierwszy z synów powiedział: „idę Panie!”, ale nie poszedł a drugi powiedział „nie chcę”, ale poszedł i spełnił wolę Ojca. W dzisiejszą niedzielę mamy przed oczami św. Teresę od Dzieciątka Jezus, którą można nazwać „Dzieckiem spełniającym do końca wolę Ojca”.

Kiedy się patrzy na postawę dwóch synów z Ewangelii, to trzeba się zgodzić z tym, co pisał Lewis w Listach starego diabła. Pisał tam, że człowiek ma zewnętrzną warstwę emocji i rozmyślań oraz wewnętrzną warstwę: serce, w którym podejmuje decyzje. Pokosy złego działają w ten sposób, żeby dobro zatrzymać w człowieku na warstwie emocji, planów, marzeń i rozmyślania: żeby człowiek pragnął dobra, planował je, marzył, ale nigdy się za to nie wziął, nigdy nie podjął decyzji i działania. Z drugiej strony diabeł przepycha zło jak najszybciej do serca: żeby człowiek nie zastanawiał się nad skutkami, nie wyobraził sobie tragedii zła, ale podjął decyzję od razu i zgrzeszył. U pierwszego syna z przypowieści dobro pozostało na poziomie „dobrych chęci” a takimi jest piekło wybrukowane.

          Kiedy jesteśmy mali jako dzieci chcemy być wielcy, marzymy o tym, żeby być kimś znanym i zasłużyć się dla świata. Potem przychodzi młodość i człowiek zaczyna szaleć, a potem nie chce być dorosłym. W końcu człowiek dorosnąć musi, bo nie zatrzyma lat, a wtedy może przyjść rozczarowanie, bo staje się zwykłym, przeciętnym i jest jemu albo jej smutno. Wtedy skupia się na rzeczach przyziemnych, żeby tylko było co jeść, gdzie mieszkać i trochę rozrywki i na tym mija nam życie. A potem te drobne sprawy pochłaniają tak bardzo, że można się nawet stoczyć na dno. Czy to wszystko nie przypomina postawy pierwszego syna z Ewangelii? Praca w Winnicy Pańskiej to wielka rzecz, to praca dla Królestwa Bożego. Pan Bóg powołuje nas do wielkich rzeczy, najpierw w dzieciństwie każde młode, czyste serce woła: „chcę!, „idę!” Potem przychodzi proza życia i nic wielkiego sienie dzieje. Ostatecznie z przeciętnego życia Winnica Pańska czyli Królestwo Boże nie ma pożytku. Świętość też uważa się za wielką rzecz. Ten święty oddał życie za Chrystusa, ten założył zgromadzenie zakonne, ta święta założyła kilkadziesiąt szpitali i przytułków, itp. może w dzieciństwie chcemy robić to samo, ale potem patrzymy na siebie i wydaje się, że to nie dla nas. Kiedy mówimy o świętych, my – zwyczajni ludzie – czujemy się malutcy i przeciętni. Przerasta nas skala wielkich rzeczy i dzieł, których dokonali święci. I znów spełniają się te smutne słowa Ewangelii. Każdego i każdą Pan Bóg powołuje do świętości, a my najpierw chętnie mówimy: „chcę!” „idę Panie!”, ale potem już nie chcemy, już nie idziemy – Winnica Pańska zarasta i niszczeje.

          Nasza Patronka, wychowywana bez mamy na początku była dzieckiem bardzo emocjonalnym. Imię odziedziczyła po wielkiej świętej Teresie od Jezusa i też chciała być wielka i święta. Bywała dumna z siebie, zwłaszcza wtedy kiedy miała sen, a może było to na jawie w szklarni, jak uciekały od niej małe diabełki. Podobno w nocy na niebie zobaczyła literę T ułożoną z gwiazd i chciała, żeby jej imię było zapisane w niebie. Być może dlatego już jako młoda nastolatka chciała iść do klasztoru i piąć się do nieba. Wołała w dzieciństwie jak pierwszy syn z Ewangelii: „chcę!”

          Potem przyszło życie. Podczas podróży poznała świat XIX wieku, który był bardzo przeciwny Bogu i Kościołowi, zwłaszcza we Francji i Włoszech. Zobaczyła, jak sama pisała, że życie ma więcej kolców niż róż. Zobaczyła i poznała ludzi niewierzących, zatwardziałych grzeszników i grzeszną stronę Kościoła. I przestała chcieć. Już nie wołała dziecięcym sercem: „chcę!”, „idę!”. Do tego miejsca stała się podobna do wielu z nas. Ale Tereska nie zatrzymała się w tym miejscu. Dokonała się w Niej przemiana, stała się jak drugie dziecko z Ewangelii. Bardzo niechętna względem przeciwności, odstraszało ją cierpienie, wszystkie grzechy i wady wspólnoty, które poznała aż nadto, pisała o tym bardzo wyraźnie, była w tym wszystkim bardzo ludzka. Mówiła głośno „nie chcę!” ale czyniła wiele. Zaczęła naprawdę pracować dla Winnicy Pańskiej, dla Bożego Królestwa. I spełniała wielkie rzeczy. Nie wielkie według skali, bo cóż mogła zrobić schorowana młoda siostra zakonna zamknięta w klasztorze, ale wielkie według ducha i miłości i jej zaangażowania. Pan Bóg pokazał jej, że to nie wielkie dzieła uczynią z niej wielką świętą, ale jeśli ona najpierw stanie się wielką świętą, to wtedy nawet jak zmyje podłogę czy wyczyści garnek, to będą to wielkie dzieła. A wielką święta mogła stać się tylko przez bliski związek z Najświętszym ze Świętych – z samym Chrystusem. Ofiarowała Mu się bez granic, stała się Jego Oblubienicą, Jego kwiatem

          Dzisiaj żyjemy w takich czasach, że ludzie są bardzo zniechęceni, a może nawet zmęczeni wielkimi rzeczami. Wielu ludzi denerwuje wprost kiedy się mówi o dziele Kościoła, losach ojczyzny, wartościach, które każą dzierżyć drzewce sztandarów. Wielu z nas pochłania codzienność, bo trzeba mieć za co zrobić zakupy, trzeba, żeby działały prąd i woda, a patriotyzm to nie wielkie marsze i tłumy, ale uczciwość i płacenie podatków. Św. Teresa uczy nas, że prawdziwa wielkość to bardzo bliski związek z Panem Jezusem, a wtedy dzięki Niemu, nasze proste, codzienne sprawy urastają do rangi wielkich dzieł świętych.

Kochani

          Dzisiejsza Ewangelia uczy nas wielkiej prawdy o miłości Boga do człowieka. Pan Jezus opowiada w niej przypowieść o robotnikach najętych do winnicy. Ci, którzy byli najęci rano otrzymali potem taką samą wypłatę jak ci, którzy byli najęci wieczorem. Słuchacze Chrystusa mogli uznać takie postępowanie Właściciela winnicy za niesprawiedliwe. Spróbujmy przyjrzeć się bliżej tej Przypowieści.

          Przede wszystkim zwróćmy uwagę na to, że jest to przypowieść a nie instrukcja postępowania. W przypowieści za fikcyjnym wydarzeniem kryje się jakaś głęboka prawda, i ta prawda wcale nie polega na tym, że za każdą pracę każdemu należy się tyle samo. Jaka więc głęboka prawda stoi za przypowieścią o robotnikach najmowanych w różnym czasie a otrzymujących tę samą zapłatę?

          Winnica jest w Ewangelii zawsze obrazem Bożego Królestwa – Nowego Izraela – Nowego Ludu Wybranego, którym my wszyscy jesteśmy, jak mówią słowa Psalmu: „Winnicą Pana Jest dom Izraela”. Pracowników jak wiemy dzisiaj można podzielić na dwie grupy: ci z umową o pracę i ci, którzy czekają aż ich ktoś wynajmie. My w chrześcijaństwie należymy do tych drugich. Nikt z nas nie urodził się w tej winnicy, nikt nie ma tam stałego zatrudnienia na bezterminową umowę o pracę, ale wszyscy zostaliśmy do niej zaproszeni – najęci. Św. Jan Paweł II w liście na Trzecie Tysiąclecie przytoczył słowa chrześcijańskiego myśliciela Tertuliana: „Chrześcijanami nie rodzimy się lecz się nimi stajemy”. Skoro ciągle stajemy się chrześcijanami, skoro wciąż Bóg na nowo nas do winnicy zaprasza, codziennie na nowo nas „najmuje”, to znaczy, że wiara powinna być przedmiotem naszej codziennej troski i starania. Św. Ignacy Loyola proponował, żeby robić rachunek sumienia codziennie w południe, a sam później robił minutowy rachunek sumienia za każdym razem, kiedy słyszał jak dzwon na wieży bije pełną godzinę. Chciał sobie uświadomić, czy dzisiaj od rana pracuje na rzecz Winnicy Pańskiej, czy jeszcze kręci się po rynku tego świata bez pożytku dla Boga i bliźnich. Lepiej jest opamiętać się w południe, a nawet wieczorem i jeszcze zrobić coś dobrego, niż po całym dniu powiedzieć słowa Tytusa Flaviusza: „amici, diem perdidi”, co znaczy „przyjaciele, zmarnowałem dzień”, a mawiał tak zawsze, kiedy nie udało mu się przez cały dzień zrobić ani jednego dobrego uczynku.

          Benedykt XVI, który sam siebie nazwał „skromnym pracownikiem Winnicy Pańskiej”, także komentował tę przypowieść. Mówił, że jednakowa zapłata dla wszystkich pracowników jest gestem miłości ze strony Boga – Właściciela winnicy. Jednak sprawiedliwa nagroda też jest udzielona poszczególnym pracownikom, bo już sama praca w Winnicy Pańskiej daje tyle satysfakcji, że staje się nagrodą dla człowieka. Dla wiernego nagrodą jest współpraca z Bogiem – im jest dłuższa i bardziej owocna, tym nagroda jest większa. Wszyscy zbawieni Ida więc do tego samego nieba i to oznacza denar wypłacony wszystkim pracownikom, ale każdy z nich dodatkowo jeszcze ozdobiony jest ilością zasług, czyli trudu poniesionego dla winnicy Pańskiej i to wyróżnia świętych w niebie. Św. Paweł napisał w swoim Liście do Filipian, że chciałby, żeby Chrystus był uwielbiony czy to przez jego życie, czy to przez śmierć. Mam tu pokazane dwa główne (choć istnieje ich więcej) rodzaje powołania do świętości: czy to święte życie wyznawcy, które trwa całymi latami, czy śmierć męczennika, która przychodzi w jednej chwili, tak jak wezwanie do winnicy dla tych najętych na godzinę przed wieczorem.

          Zazdrościć bliźniemu Łaski Bożej to grzech przeciwko Duchowi Świętemu. Powołanie życiowe jest Łaską Bożą. My – chrześcijanie nie powinniśmy zazdrościć jeden drugiemu powołania. Jedni z nas ponoszą trudy wierząc i praktykując wiarę przez całe życie. Inni ponoszą trudy poszukując swojej drogi życiowej i przeżywając niepewność, czy uda im się ją odnaleźć. Czy można powiedzieć, że człowiek uczciwie pracujący na umowie ma cięższy los, niż bezrobotny szukający przez cały dzień pracy, kiedy obaj mają dzieci, które trzeba po południu nakarmić? Czy można uznać za próżniaka człowieka, który tak bardzo chce pracować, ale po prostu nikt go jeszcze nie najął? Właśnie nad takimi zlitował się Właściciel winnicy z dzisiejszej przypowieści.

          Ewangelia, która pokazuje hojną miłość Boga względem człowieka, jest dopełnieniem pierwszego czytania, w którym Bóg przez proroka Izajasza woła: „Bo jak niebiosa górują nad ziemią, tak drogi moje nad waszymi drogami”. Tymczasem zazdrosna postawa robotników pokazuje całą ludzką przewrotność. O ile zrozumiałe może być zgorszenie złem, o tyle znakiem wielkiej pychy jest „zgorszenie” dobrem. Sam słyszałem z ust ludzi wrogo nastawionych do wiary, że bardzo razi ich spowiedź katolików. Mówią, że katolik robi co tylko chce i jak chce, a potem biegnie do kratek, ksiądz każe odmówić „Zdrowaś Mario”, zapuka i po krzyku. Oczywiście nie wolno cynicznie podchodzić do spowiedzi i traktować jej jako „pralni” dla duszy, ale czy można złym okiem patrzeć na dobroć Bożą, że darowane są grzechy człowieka, który o to prosi? Zamiast odchodzić obrażonym, może lepiej samemu skorzystać z miłosierdzia i przebaczenia?

Kochani

          W dzisiejszej Ewangelii jest mowa o jednym z najtrudniejszych uczynków miłosierdzia, a jest to upomnienie braterskie.

          Dostrzegamy w świecie dokoła nas wiele zła i często modlimy się, wręcz błagamy Boga, żeby coś z tym zrobił. Szczególnie dotkliwe jest zło, kiedy człowiek celowo i z rozmysłem krzywdzi drugiego człowieka. W tym miejscu jednak pojawia się problem: człowiek ma wolna wolę i nawet sam Pan Bóg nie może jej zmienić, nie zmusza po prostu do niczego. Jak więc ma się nawrócić zły człowiek? Jak może zmienić swoje postępowanie ten, kto w sposób wolny i świadomy postępuje źle? Otóż Pan Bóg opiekuje się każdym swoim stworzeniem na inny sposób. Ponieważ ludzie są rozumni i wolni, Pan Bóg opiekuje się nami w sposób rozumny i wolny, czyli przez rozum i wolną wolę naszą i innych. To znaczy, że człowiek zmienia się na lepsze tylko wtedy kiedy się uczy, kiedy staje się mądrzejszy o życiowe doświadczenia i kiedy pozwala się formować innym. Najpierw każdego z nas wychowują rodzice i szkoła, wychowuje nas w jakiś sposób każdy, kogo cenimy i czyich rad słuchamy niezależnie od wieku. Oprócz formowania naszego umysłu jest też potrzebne formowanie naszego postępowania. Tutaj znów: najpierw pomagają nam rodzice, wychowawcy, każdy komu ufamy i kogo cenimy. Bardzo pomocna staje się też religia i zasady, które w niej funkcjonują, a zwłaszcza przykazania. Nie wyroślibyśmy na nic dobrego, gdyby ktoś z ludzi kiedyś nie zwrócił nam uwagi na błąd czy grzech. Zdziwilibyśmy się, gdybyśmy się dowiedzieli jak wiele zawdzięczamy upomnieniom, uwagom a nawet sprawiedliwym karom, które kiedyś ktoś nam nałożył, choć na pewno nie było to w tamtej chwili przyjemne. Podsumowując: na rozum jednego człowieka może wpłynąć tylko rozum innego człowieka, a na wolne decyzje jednego człowieka mogą wpłynąć tylko wolne decyzje drugiego człowieka. Bóg działa na ludzi tylko przez ludzi. Tylko człowiek jest na tyle ważny i wartościowy w oczach Bożych, że może pozytywnie wpływać na drugiego człowieka. Podobnie jak diament, który za się szlifować tylko za pomocą innego diamentu. Dlatego Pan Bóg potrzebuje nas – ludzi dla innych ludzi. Kiedy więc modlimy się o nawrócenie dla bliźnich, o zmianę ich postępowania, o lepsze zachowanie i zaprzestanie grzechów i krzywd, modlimy się tak naprawdę, żeby Pan Bóg postawił na drodze grzesznego człowieka odpowiednich ludzi, którzy pomogą mu stać się lepszym. Nawrócenie nigdy nie dzieje się samo z siebie, jakby jakiś promień światła z nieba oświecił człowieka. Nawrócenie człowieka dokonuje się dzięki dobrym ludziom posłanym przez Boga.

          Kto może być takim posłanym przez Boga apostołem? Zastanawiamy się nad tym zwłaszcza wtedy, kiedy chodzi o nawrócenie kogoś z naszych bliskich, z bliźnich, z którymi w jakiś sposób dzielimy życie w domu lub w pracy. Odpowiedź na to pytanie daje dzisiejsza Liturgia Słowa, która nie tylko wzywa nas do stosowania braterskiego upomnienia, ale też podpowiada w jaki sposób i do jakiego momentu je stosować.

          Niestety, upomnieć bliźniego, zwłaszcza takiego, który będzie się kłócił, zdenerwuje się, nakrzyczy lub się obrazi, to nic przyjemnego, dlatego często uciekamy od tego obowiązku. W imię świętego spokoju, w imię naszego komfortu, w imię strachu i innych emocji nie chcemy zwracać uwagi na złe postępowanie bliźnich. Nie dość, że cierpimy wtedy dłużej i coraz mocniej, nie dość, że dzięki naszej bierności zło się ośmiela coraz bardziej, to jeszcze wmawiamy sobie, że jesteśmy cisi i pokornego serca i wolimy narzekać całe życie. W uszach Bożych ciche i bierne narzekanie jest bardzo wielkim hałasem.

          Człowieku, który czujesz się prześladowany i krzywdzony przez bliźnich, człowieku, który modlisz się do Boga o zmianę własnego losu, zastanów się, bo być może to właśnie TY jesteś posłany przez Boga, żeby upomnieć grzeszącego człowieka i jak mówi dzisiejsza Ewangelia: „odzyskać w nim brata”. Kto wie ile mniej zła byłoby na świecie, gdyby ludzie mieli odwagę upominać tych, co brną w ślepe uliczki grzechu, lub gdyby nie zajmowali stanowiska wygodnego obserwatora, ale reagowali na zło z całym sprzeciwem, kiedy jest jeszcze na tyle małe, że można zażegnać je w zarodku?

          Dzisiejsza Ewangelia wyznacza też granice upomnienia i przebaczenia. Najpierw każe upominać w cztery oczy, potem przy jednym lub dwóch świadkach. Potem przychodzi czas na upomnienie publiczne, nawet z odwołaniem do autorytetu. A jeśli nawet tego grzesznik nie posłucha, to ma się stać dla nas „jak poganin i celnik”. Co oznaczają te słowa?

          U Izraelitów „poganin” i „celnik” to byli ludzie, których należało ignorować, publicznie nimi gardzić i nie mieć z nimi nic wspólnego. Nie taka jest postawa chrześcijańska. Pan Jezus wielokrotnie szedł po pogan i celników i starał się ich wyciągnąć z grzechu i nawrócić. Chrześcijanin powinien postępować tak samo: pomagać bliźniemu, wspierać go i szanować. Ale kiedy bliźni postępuje źle i nie chce się nawracać, to nie odcinać się od niego i nie gardzić, ale próbować nawrócić, i tylko wtedy podjąć przyjaźń na nowo, kiedy grzesznik zrozumie i się zmieni. Póki nie rozumie i się nie zmienia, wciąż apelować Jak Pan Jezus do grzeszników.

Kochani

          Dzisiejsza Ewangelia uczy nas wielkiej prawdy o przebaczeniu. W Ewangelicznej przypowieści opowiedzianej przez Pana Jezusa występuje pewien możny Człowiek, który ma dłużnika. Dłużnik jest mu winien dziesięć tysięcy talentów. Jest to niewyobrażalny majątek. Talent był jednostką wagi i w zależności od regionu mógł być odpowiednikiem od kilkunastu do dwudziestu kilku kilogramów. Zatem jeden talent złota byłby wart tyle, co przynajmniej kilkanaście kilogramów tego kruszcu. Przy dzisiejszych cenach złota jeden talent byłby wart ponad pięć milionów złotych. Jeden talent to ponad pięć milionów złotych, a dłużnik by winien dziesięć tysięcy talentów. Takimi sumami pojedynczy człowiek w ogóle nie operuje, bo kto byłby w stanie tyle pożyczyć? Sumę tę należy traktować symbolicznie. Jeden talent byłby dorobkiem całego życia człowieka. Być winnym jeden talent znaczy tyle, co być winnym całe swoje życie. W Biblii grzech śmiertelny był stawiany na równi z utratą życia: „zapłatą za grzech jest śmierć”. Dłużnik z przypowieści był więc winien Panu swoje życie po wielokroć. Symbolizuje więc on tutaj wielkiego grzesznika. Nie koniecznie chodzi tu o zbrodniarza na skalę ludzkości, który ma na rękach krew tysięcy ludzi. Może to być po prostu człowiek, który lekkomyślnie popełnił w życiu wiele grzechów śmiertelnych. Grzechy ciężkie mają przecież duży – że się tak wyrażę – zakres rażenia. Dla przykładu doprowadzenie do śmierci bliźniego skutkuje nie tylko brakiem jednego człowieka, ale pustym miejscem w życiu wielu ludzi. Skutkuje też wielkim brakiem dobra, które ofiara miała wykonać, ale już nigdy nie wykona. A co można powiedzieć w przypadku, kiedy człowiekowi w ogóle nie pozwolono się urodzić? Ile dobra zaplanował Pan Bóg dla każdego człowieka i dla ludzi, którym ewentualnie on sam przekaże życie. Od takich rozważań może rozboleć głowa, ale chodzi o to, żeby sobie uświadomić skalę grzechów ciężkich i ich szkodliwość. Wtedy dopiero zrozumiemy wielkość długu ewangelicznego dłużnika wobec jego Dobrego Pana, który tutaj symbolizuje nam Boga.

          Dalszy fragment Ewangelii może być rozumiany dwojako. Może być tak, że dłużnik nie ma z czego oddać należności, ale zarzeka się przed Panem, że odda, tylko trzeba dać mu trochę czasu. Tak niestety czasem bywa. Człowiekowi wydaje się, że sam z siebie może naprawić wszystkie swoje grzechy, a kiedy odmówi kilka różańców w ramach pokuty to wyrówna rachunki z samym Bogiem. Ewangelia pokazuje, żeby nie przyjmować takiej naiwnej postawy. Należy pogodzić się z tym, że pokuta i zadośćuczynienie są zawsze symboliczne, a i tak sam Pan Bóg lituje się nad nami i nie tylko odracza dług na czas po śmierci i pokutę w czyśćcu, ale potrafi zupełnie go darować.

          Druga możliwość rozumienia Ewangelii jest taka, że dłużnik ma na tyle majątku, żeby wyrównać dług i dlatego Pan początkowo chce sprzedać go z całym mieniem, żeby dług odzyskać. Jednak dłużnik udaje przed Panem biednego i prosi o litość, a Pan mimo takiej postawy i tak daruje mu dług.

          Czy pójdziemy za jednym czy za drugim rozumieniem nauczymy się wiele o Bożym Miłosierdziu i przebaczeniu. Bóg w udzielaniu przebaczenia nie jest sprawiedliwy lecz wręcz przesadnie hojny. Nie tylko daje szansę na spłatę, ale łaskawie anuluje wszystko, choć grzesznik zmarnował tak wiele z Bożego majątku powierzonego mu w zarząd, jak mówi choćby słynna Przypowieść o Talentach. Ponadto Bóg udziela przebaczenia nawet wtedy, kiedy żal i skrucha nie są zupełnie doskonałe, ale naznaczone ludzką słabością. Miłosierdzie Boga wylane w tak wielkiej obfitości stawia tylko jeden warunek: konieczne jest przebaczenie bliźnim.

          Ewangeliczny dłużnik miał z kolei swojego dłużnika, który był mu winien sto denarów. Była to suma równa stu dniówkom, a więc możliwa do oddania lub odpracowania, ale trudna – trudno byłoby pracować dla kogoś za darmo sto kolejnych dni. Wymagała więc odrobiny litości, cierpliwości, rozłożenia długu na raty czy dania możliwości jego odpracowania. Wierzycielowi zabrakło jednak nawet iskierki litości, choć sam przed chwilą był tak dobrze potraktowany. Ludzka pamięć jest krótka i zawodna. Nie potrafimy przelewać naszej wdzięczności. Jeśli otrzymamy jakąś łaskę lub błogosławieństwo cieszymy się i daj Boże (choć nie zawsze) dziękujemy Bogu. Nie przyjdzie nam jednak do głowy, że Pan Bóg może swoimi łaskami i darami wynagradzać nam za różne krzywdy i grzechy, które przeciw nam zaciągnęli bliźni, a których sami nie są w stanie wyrównać. Bywa, ze winowajca nie potrafi lub nie wie jak wynagrodzić poszkodowanemu za grzechy. Wtedy modli się za niego do Boga i Bóg wynagradza sam swoimi łaskami i błogosławieństwem. Weźmy pod uwagę to, że takie niespodziewane i niczym nie zasłużone dary od Pana Boga mogą być nasza rekompensatą za doznane od bliźnich krzywdy i zachęcać nas do darowania ich bliźnim.

Nie zachowujmy się jak Ewangeliczny dłużnik, który chętnie przyjął niczym niezasłużona łaskę i darowanie długu, ale był tak zaślepiony, że chwile potem nie chciał darować długu bliźniemu.

Kochani

          W dzisiejszej Ewangelii Pan Jezus wyróżnia dwa sposoby myślenia: Boży i ludzki. Myślenie po ludzku to nastawienie na czysty zysk, nie podejmowanie niczego, co by przyniosło stratę, nie narażanie się. Myślenie po Bożemu to gotowość na podjęcie ryzyka dla Pana Boga, to stawianie wszystkiego na Boga i poświęcenie dla Niego. Pan Jezus Mówi wprost, że każde myślenie na sposób ludzki jest dla Niego zawadą – przeszkadza Mu w Jego zbawczym dziele.

          Dzisiejsza Ewangelia jest kontynuacją tej z zeszłej niedzieli, w której św. Piotr wyznaje wiarę w Chrystusa: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. Ma to miejsce w okolicach Cezarei Filipowej, a jest to północna część Palestyny, można powiedzieć północny kraniec. Ten moment rozpoczyna zupełnie nowy rozdział Ewangelii: drogę do Jerozolimy. Droga ta zaczęła się od wyznania wiary w pięknej okolicy na górze z widokiem na ogrody i winnice oraz Jezioro Genezaret, a zakończy się na Golgocie w Jerozolimie. Droga krzyżowa tylko tylko ostatni fragment. To właśnie teraz zaczyna się ten trudny rozdział w życiu Pana Jezusa – droga na Golgotę. Ta naga skała, na której ustawiano krzyże od teraz staje się tylko bliższa i bliższa. Do tej pory były tłumy i sukcesy, przypowieści i cuda. Teraz to wszystko będzie złożone na ofiarę na ołtarzu krzyża. Droga na krzyż właśnie się zaczyna.

          Pan Jezus nie uszedł nią jednak daleko. Może parę kroków, a tu drogę zastąpił mu nie kto inny tylko św. Piotr: „Niech Cię Bóg broni”, co znaczy: „nie waż się tego robić”. Odpowiedź Pana Jezusa była zdecydowana i silna: „zejdź mi z oczu”. Bibliści mówią, że Pan Jezus dosłownie powiedział: „odejdź za moje plecy” – tak się po prostu mówiło, tak jak dzisiaj się mówi: „spływaj” czy „uciekaj gdzie pieprz rośnie” to było takie powiedzenie: „odejdź za moje plecy”.

          Wiele miesięcy wcześniej Pan Jezus powołał Piotra mówiąc: „pójdź za mną” i Piotr cały czas i wszędzie szedł za plecami Chrystusa, to znaczy spełniał swoje powołanie. A w tym momencie nagle wyszedł przed Pana Jezusa i zastąpił Mu drogę. Słowami „zejdź mi z oczu” Pan Jezus nie odganiał Piotra od siebie, ale kazał mu po prostu wrócić na miejsce i dalej iść za Chrystusem, choć to było trudne dla Apostoła. Podobne trudności wiele wieków wcześniej przeżywał Prorok Jeremiasz: szedł za głosem powołania a spotykały go za to tylko kary i trudności. Więc miał po ludzku dość, zaczął uskarżać się przed Bogiem, nawet zarzucać Bogu do czego go doprowadził i chciał po ludzku to wszystko rzucić. Chciał, ale nie mógł, bo powołanie płonęło w jego sercu jak ogień i ten duchowy ogień palił go od środka.

          Zaczyna się wrzesień: dla uczniów to czas powrotu z wakacji, dla pracujących czas kończących się urlopów. Zaczyna się trudna droga codziennej pracy i podążania za swoim powołaniem. Czas poświęcony na naukę i pracę może się wydawać stracony, bo nie oddajemy się wtedy przyjemnościom i rozrywkom. Ale wiemy przecież, że ten, kto nie chce poświęcić nic z życia i cały czas pragnie korzystać, ten tak naprawdę życie zmarnuje. Nie jest sztuką wszystko wygrywać – każdy by tak chciał. Sztuką jest umieć coś poświęcić, żeby potem odnieść prawdziwe zwycięstwo.

          Początek września to rocznica wybuchu II wojny światowej. Doprowadził do niej naród, któremu jeden człowiek obiecał sukces: zdobycie całego świata. Cóż przyjdzie z tego człowiekowi – mówi Pan Jezus – jeśliby nawet cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Tamten pan z małym wąsikiem dzisiaj znajduje wielu naśladowców. A co może człowiek dać w zamian za duszę, którą zgubi? Niczym jej nie wykupi. Czasem trzeba stracić bardzo wiele – jak to nas spotkało w czasie wojny, ale nie wolno sprzymierzać się ze złem i zatracić duszę.

          Początek września to czas siewów. Narodzenie Matki Bożej, które świętujemy 8-go września jest nazywane świętem Matki Bożej Siewnej. Co to byłby za rolnik, który wszystkie plony by posprzedawał i przejadł a nic nie zostawił do zasiewu? Musi sobie odjąć od zysku, żeby za rok mieć cokolwiek do jedzenia i sprzedaży. Uczy nas tego Matka Boża, która dla Chrystusa poświęciła swoje życie. Co człowiek sieje to i zbierać będzie: kto sieje dobre ziarno ten ma dobre plony. Ale są też inne „zasiewy”. Są i tacy, co sieją wokoło amunicję z broni. Od takich zasiewów wyrastają na ziemi tylko krzyże na grobach ich ofiar. Są tacy, co sieją dokoła kłamstwo – z tego tylko chwasty wyrastają. Są tacy, co sieją wiatr i zbierają burzę. Są i tacy, co sieją sam łzy – płacząc bezczynnie. A mądre powiedzenie mówi, że łzy wylane na ziemię staną się błotem i będą podeptane przez ludzi. Tylko łzy skierowane do nieba zmieniają się w diamenty i jaśnieją jak gwiazdy na nocnym niebie. Bardzo dobrym posiewem są ziarna różańca. Z nich wyrastają cnoty piękne jak róże, tych ziaren nie powinniśmy żałować i siać hojnie. Dla Królestwa Bożego warto nawet samemu stać się ziarnem i dać się złożyć w ziemię – obumrzeć, żeby przynieść plon. Jak powiedział jeden z polskich misjonarzy czasów zsyłki w Kazachstanie, że chce być pochowany w tej nieludzkiej ziemi, bo nawet jego grób będzie tam świadczył. Pan Jezus jest Bogiem, który przychodzi i oddaje na bieżąco to, co człowiek Mu poświęca.

Strona 7 z 64

logo

caritas

Liturgia na dziś

Copyright © 2024 Parafia Św. Józefa w Sandomierzu. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Joomla! jest wolnym oprogramowaniem wydanym na warunkach GNU Powszechnej Licencji Publicznej.
DMC Firewall is developed by Dean Marshall Consultancy Ltd