Dzisiejsze pierwsze czytanie zaczyna się od spisku na Sprawiedliwego: „Zróbmy zasadzkę na Sprawiedliwego, bo nam niewygodny”. My jako ludzie nie lubimy tego, co jest niewygodne. Chętnie unikamy, a wręcz pozbywamy się niewygodnych rzeczy. Dzieje się to stopniowo. Najpierw człowiek pozbywa się niewygodnych tematów, potem niewygodnych idei, a w końcu co? Czy nie zawaha się pozbyć niewygodnych ludzi? Możemy zgodzić się z tym, że szukanie wygody i unikanie trudnych tematów w linii prostej prowadzi do pozbywania się niewygodnych ludzi. Wcale nie jest to takie rzadkie zjawisko, jeśli weźmie się pod uwagę „pozbywanie się” nienarodzonych.

Dzisiejsza Ewangelia gromadzi nas znów wokół Chrystusa, który znów, podobnie jak tydzień temu, zapowiedział swoją mękę i śmierć. Mówił wyraźnie te słowa, ale uczniowie „bali się Go pytać”. Pewien franciszkanin zauważył, że nigdzie w Ewangelii Pan Jezus nie gani uczniów za to, że pytają o cokolwiek. Zawsze mogli śmiało zapytać i zawsze uzyskali odpowiedź. Tym razem jednak bali się. Co to był za lęk? Był to lęk, który dotyka nieraz każdego i każdą z nas. Lęk przed niewygodnym tematem. Tym razem niewygodną sprawą była męka i krzyż.

Słyszy się tu i ówdzie, że do nas także przychodzi z Zachodu jakaś dziwna moda. Rodzice w jednym czy drugim przypadku poskarżyli się na katechetę w szkole, że w młodszych klasach porusza tematy związane z krzyżem Pana Jezusa, z Drogą Krzyżową i śmiercią dla naszego zbawienia. Podobnie dzieje się na Zachodzie, gdzie w kościołach protestanckich zawiesza się puste krzyże, ewentualnie ozdobne, ale zawsze bez figury Chrystusa umęczonego. Oczekuje się, że religia będzie pogodna i wesoła, pełna aniołków i radości. Podobnego zdania są wszyscy ci, którzy zapominają, że przychodząc na Mszę Świętą przychodzą na Golgotę pod Krzyż, a nie na weselne gody. Jak widać, nie tylko dla apostołów krzyż i męka, a ogólnie mówiąc – ofiara, były tematami niewygodnymi.

Myśli apostołów, jak wiemy z dzisiejszej Ewangelii, zaprzątał spór o pierwszeństwo. Pan Jezus dobrze o tym wiedział, dlatego celowo o to zapytał. Wyobraźmy sobie teraz, jak bardzo źle musiał czuć się Pan Jezus, kiedy tydzień temu okazało się, że ludzie wcale nie odbierają Jego misji jak należy. Do tego św. Piotr nie zrozumiał jej jak trzeba, bo ciągle myślał po swojemu, to jest po ludzku. Dzisiaj z kolei apostołowie kłócą się o tak prymitywną rzecz: o to, kto z nich jest najważniejszy. My może wprost nie kłócimy się o to, ale mamy podobną naturę. Jeśli nawet nie spieramy się ustnie, to ścieramy się za pomocą naszego postępowania, wpierając innym, że nasz sposób życia jest najlepszy, a już na pewno lepszy niż sposób życia mojego bliźniego. Która recepta na udane życie jest najlepsza? Innymi słowy, jaka jest najpewniejsza droga do świętości? Ktoś powie, że najważniejsza jest miłość, inny, że prawda, jeszcze inny, że pokora. Tymczasem jest jedna podstawowa rzecz wspólna wszystkim świętym i wielkim: oni nie żyją. Pierwszym warunkiem zmartwychwstania jest sama śmierć. Śmierć jest receptą na życie. Umiera się nie tylko wtedy, kiedy kończy się ziemskie życie. Umiera się zawsze wtedy, kiedy siły doczesne stawiają jakiś opór mojemu postępowaniu.

Współczesny człowiek żyje tak, żeby było mu wygodniej. Stara się robić tylko to, co dla niego przyjemne. Oczekuje jednocześnie, że całe społeczeństwo będzie tak skonstruowane, żeby ludzie wzajemnie sobie nie stawiali oporu tylko akceptowali wszystko. Przypomina mi się tutaj autentyczna historia. Było to w Uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego w pewnej wiosce. Ciszę świętowania przerwał nagle hałas ciągnika. Kiedy ludzie wyglądali z okien, kto jeździ ciągnikiem w Wielkanoc, okazało się, że to nastoletni syn jednego z gospodarzy. Chłopak nudził się przy rodzinnym stole i po prostu poszedł sobie pojeździć – nie pracował przy tym wcześniej. Poszedł i jeździł, bo chciało mu się tak żyć. Czy należałoby postawić opór temu zachowaniu? Przecież nie było w nim w gruncie rzeczy nic grzesznego, ot po prostu fanaberia młodzieńcza. Czy na tym polega życie, żeby tak właśnie robić? Za wszelką cenę nie nudzić się i nie nagiąć się do niczego, do żadnej tradycji i zwyczaju, w imię tego, że „mnie się chce to czy tamto, a nie chce mi się tego lub owego”? Jeśli tak żyjemy, to żyjemy tylko pozornie – takie „życie” skończy się w tym momencie, kiedy przestanie bić serce. Jeśli jednak potrafimy żyć umierając lub umierać żyjąc, to znaczy przeciwstawiać się temu, co w danej chwili narzuca mi moje „widzimisię”, a iść za tym, co konieczne, pożyteczne, spokojne, wartościowe, to wówczas zaczyna się prawdziwe życie. Żyje się naprawdę wtedy, kiedy moje przyziemne dążenia stawiają opór, jak grawitacja. Wtedy wiem, że idę do góry. Tak żył bł. Kardynał Stefan Wyszyński, tak żyła bł. Matka Elżbieta Róża Czacka. Takie życie zaprowadzi nas na wyżyny mądrości i świętości.

Pan Jezus stawia nam dzisiaj za przykład dziecko i zachęca do „przyjęcia dziecka w Jego imię”. Nie chodzi tu tylko o to, żeby przyjąć wszystkie dzieci, które zostały poczęte. Chodzi o pewnego rodzaju zachowanie. Każdy, kto chce porozmawiać z dzieckiem i je wysłuchać, musi się trochę zniżyć do poziomu dziecka i zrezygnować z poczucia własnej wyższości. Takie podejście zbawi świat i Ciebie.

Ks. B. Krzos

logo

caritas

Liturgia na dziś

Copyright © 2024 Parafia Św. Józefa w Sandomierzu. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Joomla! jest wolnym oprogramowaniem wydanym na warunkach GNU Powszechnej Licencji Publicznej.
Our website is protected by DMC Firewall!