Kilka myśli na niedzielę
Kochani
Dzisiaj Pan Jezus w Jerozolimie uzdrawia niewidomego od urodzenia nie tyle przywracając mu wzrok, ale w ogóle udzielając tego daru po raz pierwszy. W tamtych czasach panowało przekonanie, że Bóg zawsze nagradza i karze ludzi na ziemi. Ktoś, kto cieszył się bogactwem i dobrobytem – a tacy byli przecież arcykapłani i faryzeusze – uważał się automatycznie za świętego, bo skoro Bóg mu błogosławił, to wiadomo, że w nagrodę. Z drugiej strony ktoś, komu nie udało się życie, jak choćby ten niewidomy z Ewangelii, był uważany za grzesznika, albo w najlepszym wypadku człowieka pochodzącego z grzesznej rodziny. Brano pod uwagę, że kara Boża może przechodzić na następne pokolenia. Mówiono, że karą dla ojca są głupie dzieci. Tymczasem Pan Jezus pokazuje, że sprawy mają się zupełnie inaczej.
Istnieje w naszym świecie poczucie, że ten, kto jest winny powinien ponosić odpowiedzialność. Jest to oczywiście prawda, ale nie zapominajmy, że istnieje też odpowiedzialność bez winy. Jeśli ktoś przejmuje po zmarłych rodzicach kulejącą firmę, albo przełożony lub samorządowiec przejmuje nagle podległe mu sprawy (zdarza się, że musi przejąć nagle, na skutek czyjejś choroby lub śmierci), to spada na niego lub na nią pełna odpowiedzialność za losy powierzonej mu/jej jednostki, choć nie ponosi żadnej winy za jej stan. Pan Jezus pokazał, że nieszczęście ślepca z dzisiejszej Ewangelii, ale także konsekwencje grzechu pierworodnego mieszczą się w kategoriach odpowiedzialności bez winy. Odpowiedzialność bez winy oznacza, że są sprawy, za które trzeba się wziąć od razu, bo ktoś na mnie po cichu liczy. Takimi sprawami są wszystkie konsekwencje grzechu pierworodnego. Nikt z nas nie ponosi winy za grzech Adama i Ewy (choć prawdopodobnie na ich miejscu zachowalibyśmy się tak samo), ale mamy przed oczami odpowiedzialność za dalsze losy duszy naszej i naszych dzieci. Taką odpowiedzialność za ludzi wykazuje u siebie Pan Jezus: umie popatrzeć na człowieka bardziej jako ofiarę grzechu niż jego sprawcę. Samo uzdrowienie niewidomego wyglądało tak, że Pan Jezus zrobił błoto ze śliny i pomazał nim oczy niewidomego, a ten odzyskał zdrowie. Gest lepienia z błota i chuchania na nie przypomina moment stworzenia człowieka. Pan Bóg najpierw ulepił ciało człowieka z gliny czyli z błota, a potem tchnął w jego nozdrza tchnienie życia. Uzdrowienie staje się nowym stworzeniem. Dokonuje się to w szabat. Myślę, że Pan Jezus celowo ten dzień wybrał. Sześć dni trwało stare stworzenie, w którym panoszył się grzech. Dzień siódmy stał się początkiem czegoś zupełnie nowego.
Cud spowodował podział wśród ludzi. Sam niewidomy i jego rodzina oraz osoby, które widziały cud uwierzyły w Chrystusa. Faryzeusze byli przekonani, że niewidomy ponosi karę za swoje grzechy albo za grzechy rodziców oraz że sam Pan Jezus popełnia grzech, bo uzdrawia w Szabat. Benedykt XVI zauważył, że kiedy niewidomy odzyskiwał wzrok, serca faryzeuszów pogrążały się coraz bardziej w ciemności. Królestwo Boże ma tę właściwość, że dokonuje takiego podziału: jest się za nim lub przeciw niemu. Im bardziej działa ono na świecie, tym bardziej podział ten jest wyraźny, a złość przeciwników zjadliwa.
Jedna z prawd wiary mówi o istnieniu kary Bożej. Biblia i nasze doświadczenie obfitują w przykłady cierpienia niewinnych przy jednoczesnym sukcesie złych. Nie jest prawidłowym tłumaczenie, że niewinni cierpią, żeby potem w niebie się tylko radować, a źli ludzie tu na ziemi odbierają już swoją nagrodę za jakieś fragmenty dobra, których dokonali. Gdyby tak było, to by znaczyło, że los człowieka jest przesądzony, tymczasem każdy może się nawrócić aż do śmierci. Po ludzku nie da się więc rozróżnić, które przykre doświadczenie może być karą Bożą, które tylko próbą, a które łaską dla wybranych służącą do zbawienia, a co, jeśli w cierpieniu spotykają się wszystkie trzy znaczenia? Z powodu niemożności zrozumienia tematu i obliczenia co i za co ten czy tamten cierpi, kara Boża została włożona między prawdy do uwierzenia. Wierzymy, że jest, ale nie wiemy jaka i kiedy. Jest jednak pewien trop pomagający w myśleniu o Bożej karze. Biblia często mówi o pozbawieniu czegoś. Niegodziwemu słudze Pan odebrał talent, niegodziwym rolnikom odebrał winnicę, a nielitościwemu dłużnikowi Pan odebrał swoją łaskę. Kara polegałaby więc na pozbawieniu człowieka darów Bożych, których ten źle używa. Takim darem może być właściwe rozeznanie, rozum, wolność, dobro dane w zarząd. Bóg karząc nigdy się nie mści, ale odbiera dobro, które grzesznik niszczył i niszczyć dalej mu nie pozwala. Taka właśnie kara spotkała faryzeuszy.
Dzisiejszy fragment Ewangelii stanowi drugą z trzech tak zwanych „Ewangelii Chrzcielnych”. Pojawiają się w nich symbole znane z obrzędu Chrztu św. Przed tygodniem z Samarytanką Pan Jezus mówił o żywej wodzie. Dzisiaj przywraca wzrok niewidomemu, a więc pokazuje się jako Światłość świata. Izraelici, zanim weszli do Ziemi Obiecanej, kiedy uciekali z Egiptu przeszli przez wodę Morza Czerwonego prowadzeni przez słup światła. W obrzędzie chrzcielnym mamy wodę w chrzcielnicy i świecę zapalaną od Paschału, której światło ma prowadzić dziecko a potem osobę dorosłą przez całe życie, aż do obiecanej krainy „mlekiem i miodem płynącej”, czyli do nieba.
Kochani
Dzisiejszy fragment Ewangelii stanowi jedną z trzech tak zwanych „Ewangelii Chrzcielnych”. Od wieków w Kościele w czasie Wielkiego Postu trwało przygotowanie katechumenów do chrztu św., który dokonywał się w Wigilię Paschalną. Trzy kolejne tygodnie wielkopostne były trzema ostatnimi krokami tego przygotowania. Ewangelie pokazują trzy zgubne skutki, jakich dokonał grzech pierworodny w człowieku, a są to: nieugaszone pragnienie, duchowa ślepota (za tydzień, kiedy będzie mowa o niewidomym od urodzenia) oraz śmierć, kiedy razem z Panem Jezusem staniemy nad grobem Łazarza. Przyjrzyjmy się tym cudownym Ewangeliom, żeby odkryć na nowo łaskę naszego chrztu, bo zdaje się, że jest to sakrament coraz bardziej oczerniany i coraz mniej doceniany.
Szukając jedności z ludźmi całego świata, także tymi z innych wyznań, podkreślamy to, że i oni także mogą być zbawieni, co jest oczywiście prawdą, jeśli spełnią się pewne warunki. Niestety przez takie podejście wielu katolików uznało chrzest za niekonieczny – przecież samo ochrzczenie dziecka lub dorosłego nie gwarantuje mu wiecznego zbawienia; także człowiek ochrzczony może pójść do piekła. Doszło więc do tego, że chrzest w oczach ludzi stał się już nie sakramentem dziecka Bożego, ale znakiem przynależności do organizacji religijnej Kościoła, która to organizacja w mediach jest oceniana tyleż chętnie co jednostronnie i jednoznacznie kojarzona źle. Z tego względu wielu nawet życzliwych wierze młodych ludzi deklaruje że nie zamierza chrzcić swojego dziecka, bo nie będzie mu niczego na siłę narzucać. Nie pomagają tłumaczenia, że przecież tak samo dziecku narzuca się na siłę nazwisko, imię, narodowość, dawkę szczepień czy przedszkole, do którego chodzi. Łatwo wytłumaczyć, że przecież to wszystko jest konieczne do życia doczesnego, a chrzest jest przecież szczepionką przeciw grzechowi działającą w wieczności. Cóż, jeśli jednak nie wierzy się w wieczność, to zrozumiałe, że się tego nie rozumie. Co więc daje człowiekowi chrzest? Dlaczego akurat trzeba chrzcić małe dzieci?
Jezus w upalne południe spotkał kobietę z Samarii przy studni jakubowej. Studnia ta jest bardzo głęboka, być może dlatego Pan Jezus nie miał czym nabrać z niej wody i czekał po ludzku spragniony. Kobieta codziennie tam przychodziła, bo przecież każdy musi pić, żeby przeżyć. Człowiek pije, ale po jakimś czasie znów dopada go pragnienie. Kobieta, która przyszła czerpać wodę często zmieniała kochanków czy konkubentów. Miała już wtedy szóstego z kolei. W tamtych czasach mężczyzna dawał kobiecie tożsamość. Była to więc kobieta, która szukała ciągle swojej tożsamości, tego kim ona naprawdę chce w życiu być. Szukała po ludzku szczęścia, spełnienia, samorealizacji, itp., szukała i dotąd nie znalazła. Była to chodząca ofiara tak zwanego demona południa, czyli właśnie acedii. Acedia jest to wada, która skłania człowieka do ciągłego „fruwania z kwiatka na kwiatek”, nieustannego poszukiwania nowości, ucieczki przed nudą i problemami, nieumiejętności wytrwania konsekwentnie w postanowieniach i raz obranej drodze. Możemy znaleźć w historii wiele przykładów życia ludzi, w których życiu życia im ciągle mało. Weźmy cesarza Kaligulę, który spróbował w swoim życiu chyba wszystkiego i skonał w rozpaczy, autora księgi Koheleta, który mówił, że zaznał w życiu wszystkiego i doszedł do wniosku, że wszystko to marność albo św. Augustyna, który był takim starożytnym „buszującym w zbożu”, a sam po latach napisał, że „niespokojne jest serce człowieka dopóki nie spocznie w Bogu”.
Rodzice, którzy chcą dobra dla swoich dzieci muszą wiedzieć, że każde z nich będzie miało takie nieokiełznane pragnienia być jednocześnie wszystkim. Dzieci przecież w zabawach przyjmują wiele ról, a w pokojach pełnych zabawek umierają z nudy. Dobry rodzic wie, że aby nie wychować sobie niedojrzałego narcyza w stylu Piotrusia Pana, powinien umieć wskazać dziecku kierunki poszukiwania jego tożsamości. Rodzic lubiący sport próbuje zainteresować dziecko sportem, a wędkarz wędkarstwem, itp. Co prawda starszemu dziecku nie da się ostatecznie tożsamości narzucić, ale takie pierwsze drogowskazy, punkty orientacyjne, kamienie milowe są dziecku niezbędne do rozwoju. Ktoś wchodzący w życie musi mieć punkty orientacji, choćby nawet po to, żeby od nich odejść. Musi umieć podchodzić do życia selektywnie: rezygnować z dużej części zabawi i wszech-zainteresowań, żeby na serio zająć się czymś dobrze. Im mniej takich punktów i drogowskazów rodzicielskich tym gorzej dla rozwoju dziecka, bo ono zostanie dłużej dzieckiem w swojej psychice i emocjach, a takie „duże dzieci” to tylko kłopot dla nich samych i dla innych wokoło. Religijność jest ważną przestrzenią do wypełnienia. Daj dziecku i tutaj drogowskaz w postaci chrztu, co pomoże ci budować ludzkie, a więc oparte na dobrych zasadach zachowanie. Wychowanie przypomina tak zwane „przerywanie” warzyw na grządce. Dobry rodzic wie, że młody człowiek musi w końcu zrezygnować z czegoś jednego, żeby skupić się na czymś innym. Nie da się zastąpić religii sportem lub kółkiem plastycznym, bo sfera religijna jest zupełnie inna od sfery fizycznej, umysłowej czy emocjonalnej. Pan Jezus przyjął na siebie niezaspokojone pragnienie, żeby nasze zaspokoić. Wskazał jej kierunek do źródła wody żywej, skąd zawsze mogła już czerpać. A jest to oddawanie czci Bogu w duchu i prawdzie. Prawdziwa wiara daje nasycenie życiem i pokój.
Razem z Panem Jezusem kuszonym na pustyni także i my rozpoczynamy Wielki Post. Praktyki pokutne mają na celu żeby tak jak Pana Jezusa tak i nas Duch Święty prowadził naprzeciw pokusom i pozwalał przez nie przejść. Święci i specjaliści od praktyk duchowym mówią nam o tym, że pokusy są dobierane przez złego ducha inteligentnie. Nikogo z nas nie skusi przecież żeby udusił sąsiada, albo podpalił kościół czy też zaczął oddawać cześć złemu duchowi. Zły Duch kusi najpierw do używania rzeczy dobrych, ale używania ich w nieodpowiedni sposób. Kusi do nieprawidłowego rozwiązywania naszych problemów. Taka tez była pierwsza pokusa skierowana do Pana Jezusa: „Jesteś głodny? To uczyć cud, zmień kamienie w chleb i się najedz”.
Duchowym specjalistą od rozszyfrowywania diabelskich zasadzek jest dla nas starożytny święty Ewagriusz z Pontu. Pisał on o kilku podstawowych pułapkach, w jakie ludzie najczęściej wpadają.
Pierwszą jest pokusa, aby zaspokajać codzienne potrzeby za wszelką cenę. Jest to pokusa trzymania się bezwzględnie ziemskiego życia i zdrowia, które i tak się kiedyś skończy. Jest to pokusa zachłannych na życie singli z wyboru, pokusa pieska i kotka zamiast dziecka, pokusa nie wiązania się ślubem w kościele ani powołaniem, pokusa drugich i trzecich młodości przezywanych w romansach i sanatoriach. Pandemia, wojna i inne zagrożenia obnażają tę pokusę, jak my boimy się stracić choć troszkę z naszego życia. Kto chce za wszelka cenę zachować życie – straci je – ostrzega Pan Jezus, a kto straci coś ze swojego życia dla mnie ten je odnajdzie. Trzeba się cieszyć życiem, ale nie wolno dopuścić do tego, żeby stać się łakomczuchem życia.
Druga Niedziela Wielkiego Postu prowadzi nas na Górę Przemienienia. Tam objawia się Bóg w Trójcy Jedyny w chwale nieba. Jest to Ewangelia znana i wiele wybitnych osób ją rozważało. Ta refleksja będzie Opara właśnie o takie rozważania świętych.
Od początku Pan Bóg prowadzi dialog z ludźmi. Zostawia im przy tym sporo wolności, choć wie, że ludzie chętnie popełniają przy tym błędy. Chcieli w raju znać dobro i zło jak Bóg i poznali. Chcieli potem mieć króla nad Izraelem i mieli. Ale Pan Bóg w swoich odpowiedziach na zachcianki człowieka też zachowuje swoją wolność, a dodatkowo mądrość. Dlatego odpowiada zawsze i spełnia zawsze, ale nie zawsze dokładnie tak, jak ludzie sobie chcieli.
Domagali się ludzie, żeby Pan Jezus pokazał Królestwo Boże przychodzące z mocą. Powiedział im, że niektórzy jeszcze przed śmiercią je zobaczą. Pokazał się jako Bóg w swojej chwale, ale nie wszystkim tylko tym, którzy mogli to objawienie zobaczyć i pojąć. A mogli pojąć dlatego, że byli wysoko i osobno. Tylko ten może kontemplować Boga, kto nie kładzie swojej duszy w niskich pożądaniach i nie otacza się wciąż hałasem. Symbolem takiego wyciszenia jest wysoka i osobna góra przemienienia.
Zanim rozpoczniemy Wielki Post słyszymy kolejną część słynnego Kazania na Górze wygłoszonego przez Pana Jezusa. Dzisiaj jest mowa o przebaczeniu i miłości. Pan Jezus przywołuje obowiązującą w Jego czasach biblijną zasadę: „oko za oko, ząb za ząb” i wzywa, żeby Jego uczniowie postępowali inaczej. Warto przypomnieć skąd zasada ta się wzięła. Wprowadził ją Bóg, aby powstrzymać niepohamowaną chęć zemsty. Biblia opisuje Lameka, który mówił, że pomści siedemdziesiąt siedem razy każdą swoją krzywdę. Podobnie postąpił Haman w Księdze Estery, kiedy Izraelita Mardocheusz nie chciał się mu pokłonić, postanowił zemścić się nie tylko na samym „winowajcy”, ale zgładzić cały jego naród.
Im większe ktoś ma mniemanie o sobie, tym większe i bardziej niesprawiedliwe kary stosuje, ponieważ pycha idzie w parze z wyolbrzymionym poczuciem krzywdy i chęcią zemsty. Sienkiewicz pisał w Krzyżakach jak to szczytnieński komtur kazał dzwonnikowi zjeść cały sznur od dzwonu, bo obudził „jaśnie pana” zbyt wcześnie. Biografia św. Jana Nepomucena podaje, że święty upomniał ostro króla czeskiego, kiedy ten kazał przypiekać kucharza za to, że przypalił królewski obiad. Na skutek upomnienia tej okropnej kary nie wykonano. Z kolei pruski król Fryderyk Wilhelm skazał na śmierć błazna, który zbyt kąśliwie zażartował z monarchy. Oczywiście miał zamiar ułaskawić żartownisia w ostatniej chwili, ale tamten czekając w celi śmierci zmarł na zawał ze strachu. My tak może nie postępujemy, bo nie mamy aż takiej władzy nad ludźmi. Ale czy nie jest tak, że człowiek uważający się za skrzywdzonego złorzeczy krzywdzicielowi i wyklina całą jego rodzinę? Czy nie zdarza się podobnie jak w znanej komedii, że życzy sąsiadowi śmierci i wszystkich plag egipskich za podoranie miedzy o trzy palce? Sam słyszałem niechcący rozmowę w poczekalni u prawnika, jak pewna osoba użalała się, że niekończące się procesy wyniszczają zdrowie i pochłaniają dużo pieniędzy, ale „człowiek nie może znieść myśli, że ten sąsiad spokojnie po tym świecie chodzi”. Okazuje się, że my – Europejczycy XXI wieku mentalnościowo żyjemy jeszcze w starym Testamencie. Zasada „oko za oko” wyznaczała ludziom granicę sprawiedliwości. Sprawiedliwość kończy się tam, gdzie ktoś oddaje to samo za to samo. Jeśli próbuje dodać coś więcej, staje się niesprawiedliwym mścicielem. Nie zapominajmy o tym, że Pan Bóg dając tę zasadę wprowadził tak zwane miasta ucieczki. Mógł się w nich schronić każdy, kto nieumyślnie popełnił jakieś zło lub narobił szkody, a ścigano go bezwzględnie. Pan Jezus w Kazaniu na Górze zajął się także i tym tematem.