Kochani

          W dzisiejszych czytaniach i Ewangelii najpierw Pan Bóg a potem Jezus krytykuje faryzeuszy. Jak wiemy Faryzeusze byli stronnictwem religijnym w czasach starożytnego Izraela. Nazwa ta jednak oznacza człowieka, który udaje świętego, a w rzeczywistości bardzo łatwo popełnia zło dla własnej korzyści. Faryzeusz to synonim człowieka podstępnego i obłudnego. Niestety, o postawę faryzeusza łatwo jest w dziedzinie religii. Tak właśnie było w słowach proroka Malachiasza, w których Pan Bóg wprost oskarża kapłanów żydowskich, że sprzeciwili się swojemu dziedzictwu i swoim zadaniom, zerwali swoje przymierze z Bogiem i przez to nie cieszą się należytym szacunkiem wśród ludzi. W podobnym duchu oskarża współczesnych sobie kapłanów Pan Jezus, który mówi, że zasiedli oni na katedrze Mojżesza i wykorzystują swoją pozycję dla własnych zysków i benefitów.

          Słowa z dzisiejszej liturgii bywają źle rozumiane i stają się popularne jako „woda na młyn” wszelkiej maści antyklerykałów, ateistów i ludzi, którzy porzucają religię. Łatwo jest powiedzieć, że przecież sam Pan Jezus piętnuje oszustwa kapłanów, a ci to współcześni faryzeusze, którzy mówią piękne słowa, a po kryjomu sami grzeszą. Łatwo jest w świetle dzisiejszego Słowa Bożego przyjąć postawę zgorszonego sprawiedliwego, który ostentacyjnie opuszcza taką religię. We własnym mniemaniu człowiek jawnie niewierny czy niereligijny jest lepszy od tych, którzy tylko religijnych i wiernych udają, bo ten przynajmniej jest uczciwy i nikogo nie oszukuje. Spróbujmy naświetlić błędy tej popularnej argumentacji, którą od lat uderza się w Kościół i religię.

          Krytyka upadłych kapłanów i faryzeuszy, jaką kieruje do nich Chrystus Pan przypomina trochę krytykę zacofanej medycyny, jaką wyśmiał Molier w komedii „Chory z urojenia”. W tej sztuce do bogatego człowieka przychodzą różni szarlatani podający się za uczonych lekarzy. Wmawiają bohaterowi rozmaite choroby i „leczą” je za pomocą lewatywy i puszczania krwi, a potem każą sobie za to słono płacić. Znawcy literatury mówią, że Molier nie wyśmiewa w ten sposób medycyny jako takiej, ale jedynie jej karykaturę, jaką wytwarzają chciwi nieudacznicy. Podobnie i Chrystus Pan – jeśli krytykuje postawę kapłanów i faryzeuszy, to czyni to z pozycji głębokiej i prawdziwej wiary. Pan Jezus nie krytykuje stanu kapłańskiego czy religii w ogóle, więcej: zachęca do posłuszeństwa nawet złym pasterzom. Krytykuje tylko wykorzystywanie religii i kapłaństwa przez karierowiczów i małodusznych ludzi, którzy w ten sposób chcą mieć łatwe życie i dostać się na piedestał.

          Sołżenicyn w swoim arcydziele „Archipelag Gułag” opisuje w ten sposób funkcjonariuszy radzieckiego NKWD. Otóż w Związku Radzieckim, zwłaszcza podczas wojny, wszystkim żyło się biednie i ciężko. Żołnierze w każdej chwili mogli zginąć na froncie, a pracownicy przymierali głodem produkując uzbrojenie. Wtedy kilkaset tysięcy ludzi w szeregach służb specjalnych, bezpiecznie na tyłach opływało we wszelkie dostatki, bo przecież oni w świetle propagandy wypełniali rolę ważniejszą niż robotnicy i chłopi, ba nawet ważniejszą niż żołnierze z frontu, bo tamci mieli jawnego wroga, a ci ze służb walczyli ze „szpiegami” czyli z wrogiem ukrytym. W ten sposób bez narażania życia, zawsze w dostatku chodzili w glorii bohaterów raz po raz łapiąc niewinnych ludzi i zmuszając ich w zeznaniach do przyznania się do szpiegostwa. Nie dziwi nas fakt, że w szeregi takich tajnych służb wstępowali ludzie godni pogardy, chytrzy i tchórzliwi.

          Być może były czasy i miejsca, w których taki łatwy los mieli ludzie związani z religią. Doświadczali powszechnego szacunku, żyli w miarę w dostatku, nigdy nie musieli mierzyć się z prześladowaniami i wrogami, a w dodatku mogli szczycić się chwałą już za życia, bo przecież „oddali swoje życie” Bogu. Nie dziwmy się, że takie warunki mogły przyciągać ludzi cynicznych i dwulicowych. Dzisiaj jest jednak inaczej. Dzisiaj można łatwo i szybko zarobić w świecie, można szybko zdobyć sławę, a ci, którzy służą Bogu mogą liczyć na trudności i oczernianie. Tymczasem krytyka nie ustaje.

          Benedykt XVI zauważył jeszcze jedną prawidłowość. Współcześnie mamy do czynienia z nowym rodzajem pogaństwa i niewiary. Jest to pogaństwo i niewiara nie taka, jaka była przed pojawianiem się prawdziwej religii, ale takie pogaństwo i taka niewiara, która wyrasta na gruzach religii. To znaczy „uczy się” od religii i staje się jej wypaczeniem i karykaturą. Niewierzący i ateiści mają dzisiaj swoich „duszpasterzy”, swoich „biskupów”, którzy ich nauczają. Mają swoje „obrzędy” i swoje „przykazania”. To jest prawdziwy, współczesny klan faryzeuszy, który udaje religię, bo ma wszystkie jej mechanizmy i sprawdzone w religii sposoby działania, a religią nie jest.

Współcześni idole i nauczyciele ludzi, współcześni „bohaterowie” z mediów, ci, którzy chcą być wzorami do naśladowania dla młodzieży – ci to dopiero mają wiele za uszami. Ci, którzy chcą być sławni na współczesnych rynkach, czyli w mediach, oni dopiero dźwigają wielkie ciężary win na sumieniu i chcą te winy składać na barki małej garstki prawdziwych wiernych, którzy jeszcze zostali na tym świecie. Pocieszajmy się myślą, że Pan Jezus swoi po stronie prawdziwej wiary i prawdziwej religii.

Kochani

Obchodzimy rocznicę poświęcenia kościoła. Jest to uroczystość symboliczna, ponieważ obchodzi się ją w bardzo wielu kościołach właśnie w ostatnią niedzielę października, bez względu na faktyczną datę poświęcenia kościoła. W dzisiejszych czasach ludzie jeszcze przychodzący do kościoła powinni zadać sobie pytanie, czy kościół jako widzialny budynek, który trzeba ogrzać i oświecić, za który trzeba zapłacić podatek i go remontować pasuje do wiary, która jest sprawą ducha i zajmuje się rzeczami duchowymi?

W Starym Testamencie to właśnie poganie mieli swoje święte miejsca, w których – jak wierzyli – mieszkały bóstwa. Gdzie były sanktuaria tam byli bogowie. Byli więc bogowie Babilonu, Niniwy, Luksoru, Karnaku, Koryntu i Efezu. Tymczasem prawdziwy Bóg, kiedy przedstawiał się Mojżeszowi, powiedział: „Ja jestem Bogiem Abrahama, Izaaka i Jakuba”. Bóg najwyższy nie jest Bogiem jakiegoś konkretnego miejsca, bo „do Pana należy cała ziemia i wszystko, co ją napełnia”. Bóg jest Bogiem ludzi, jest wszędzie tam, gdzie są Jego wyznawcy, albo raczej: to Jego wyznawcy mogą się do niego zwrócić wszędzie, gdzie tylko są, bo On jest „Bogiem bliskim” ich sercom. Kiedy więc Lud Wybrany wędrował przez pustynię, Arka Przymierza, czyli najświętszy Przybytek Boga, była przenoszona i stawiana w namiocie spotkania, w namiocie, który zawsze można było złożyć i zabrać razem z ludźmi. Bóg dał jednak Izraelowi Ziemię Obiecaną i tam osadził swój Lud. W ogóle, kiedy Pan Bóg stworzył człowieka, kazał mu napełniać całą ziemię i czynić ją sobie poddaną, to znaczy zachęcił do tego, żeby człowiek wiązał się z miejscem, w którym mieszka. Nawet psychologicznie ważne jest dla człowieka, aby miał swoje miejsce, miejsce, gdzie zawsze może wrócić, miejsce, które może nazwać domem. Choć lubimy podróżować i przemieszczać się i mamy do tego prawo, to jednak zależy nam na tym, żeby mieć swój dom na tym świecie. Skoro miły dla człowieka jest związek z miejscem, tą samą drogą postępuje Bóg: chce zamieszkać tam, gdzie są ludzie. To nie osiedla buduje się wokół kościołów, ale kościoły w miastach, wioskach i osiedlach. Świątynia zbudowana wspaniale przez Salomona w Jerozolimie była znakiem tego, że Lud Wybrany osiadł na swoim miejscu. Służyła jako miejsce szczególnie upatrzone przez Boga, zupełnie tak, jakby Bóg chciał upodobnić się do człowieka.

Kiedy Pan Jezus przychodzi na świat, Ewangelia ogłasza, że Słowo stało się Ciałem i zamieszkało – dosłownie: rozbiło namiot między nami. Bóg chciał zamieszkać wśród nas, bo jak mówi Słowo Boże, od początku znajdował radość przy synach ludzkich. Sam Bóg nie potrzebuje domu, zresztą, żaden ziemski dom Boga by nie pomieścił. Ewangelia mówi wyraźnie: lisy maja nory a ptaki powietrznie gniazda, ale Syn Boży nie ma miejsca, gdzie mógłby głowę skłonić. Ale Pan Bóg tak kocha i fascynuje się człowiekiem, że chce dzielić z nim zacisze domostwa, chce zamieszkać przy nas, z nami i dla nas.

Wielu teologów zadaje sobie pytanie po co Pan Jezus przyszedł na ziemię? Odpowiadać można różnie: przyszedł, aby czynić dobro, aby nas zbawić, aby nauczać, aby za nas umrzeć i dla nas zmartwychwstać. Rzeczywiście, misja Chrystusa na ziemi się zaczęła, ale się nie skończyła wraz z Jego zmartwychwstaniem. Kiedy Pan Jezus zadawał uczniów pytanie zapisane w dzisiejszej Ewangelii: „Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?” był już wtedy usunięty z synagogi, tak jakby wyklęty przez Żydów za to, co głosił i czynił. Z tego powodu Pan Jezus mówi o budowie czegoś nowego: budowie Kościoła na skale św. Piotra. Pan Jezus nie zostawia nam jakiejś duchowej spuścizny, którą można wspominać z łezką, ale chce zająć miejsce w świecie na trwałe, chce zbudować wspólnotę, którą będzie można zobaczyć, usłyszeć, policzyć i która będzie oddziaływała w świecie, przez jednych lubiana, a przez innych znienawidzona. Mówi też o kluczach, które automatycznie przywołują jakieś drzwi. Do Kościoła można wejść i można niestety także z niego wyjść. Można się w nim schronić, można drzwi otworzyć na oścież albo je zamknąć, żeby uchronić się od napastnika.

Pierwsi uczniowie gromadzą się w Wieczerniku, potem w innych domach i salach w różnych miastach. Kiedy zakazuje się im zgromadzeń, zbierają się na cmentarzach w prywatnych katakumbach, na grobach męczenników. Kiedy mogą już spokojnie działać publicznie nie przejmują pogańskich świątyń, tylko bazyliki czyli budowle przeznaczone na zgromadzenia, zaczynając od Rzymu i innych większych miast. W mniejszych miejscowościach budują mniejsze kościoły. Im dalej rozprzestrzenia się chrześcijaństwo tym bardziej różnorodnie wyglądają te święte miejsca. Na północy przypominają baszty i zamki, na południu chaty pokryte słomą. Nawet dzisiaj, kiedy wielkie kościoły zachodniej Europy stają się coraz bardziej puste i niemożliwe do utrzymania przez maleńkie wspólnoty, katolicy gromadzą się w małych salkach i kaplicach, ale zawsze mają miejsce, w którym zanoszą modlitwy, zostają wysłuchani, uzyskują przebaczenie, głoszą i słuchają Słowa Bożego i sprawują Mszę św. oraz inne sakramenty. Kościoły na stałe wpisały się w nasz krajobraz i one zawsze będą, mniejsze lub większe, mniej lub bardziej widoczne. Starajmy się, żeby stać się domownikami Boga, który zagościł wśród nas.

Kochani

          W dzisiejszej Liturgii Słowa słyszymy o postawie kolejnych niewdzięcznych ludzi. Poprzednio było o robotnikach w winnicy, którzy nie chcieli oddawać należności Właścicielowi. Dzisiaj jest o ludziach, którzy wzgardzili zaproszeniem na ucztę weselną królewskiego syna.

          Na początek trzeba wyjaśnić, że w tamtych czasach zaproszenie miało dwa elementy. Najpierw wysyłało się informację do ludzi, że będzie uczta i że zostali zaproszeni, ale nie podawano konkretnego terminu. Dopiero kiedy uczta była przygotowana, słudzy spraszali gości. W naszych czasach człowiek zazwyczaj wszystko planuje i podróżuje. Wtedy większość ludzi pracowała u siebie i spędzała czas w domu, więc nie był to problem taki, jaki mielibyśmy dziś.

          Dziwne wydaje się, że ktoś nie chciał iść na królewską ucztę. Może nas nie dziwić, jeśli ktoś nie chciałby powiedzmy pracować w winnicy albo oddać panu należnych mu dochodów, bo chciał je zachować dla siebie. Dlaczego jednak ktoś nie chciał iść na ucztę, w tamtych czasach nie wiązało się to przecież z prezentem, więc skąd ten opór? Pan Jezus przez tę przypowieść chce pokazać, że to nie samo wezwanie jest problemem dla ludzi, nie zadanie, czy powołanie które mają do wykonania, ale tylko Osoba wzywającego. Nie od dziś wiadomo, że Pan Bóg niektórych ludzi po prostu drażni. Obojętnie do czego by wzywał, obojętnie co by oferował, nie odpowiedzą życzliwie, bo mają uraz do Pana Boga. Są na tym świecie ludzie, którym nie podoba się absolutnie nic związanego z religia. Nie podoba im się jak wymaga, nie podoba im się jak na coś pozwala, nie podoba im się działalność charytatywna, nie podoba się kiedy są modlitwy, nie podoba się kiedy nie ma, itp. Jak inaczej wytłumaczyć zachowanie ludzi, którzy zaproszeni na ślub kogoś bliskiego lub znajomego nie wejdą za nic do kościoła tylko przyjadą na samo wesele, które przecież jest już po wszystkim? Przecież powinni być obecni, jeśli nie z powodu religii, to przynajmniej z szacunku dla zapraszających.

          W naszych, ludzkich realiach zaproszenie na przyjęcie jest znakiem bądź to uszanowania zaproszonego, bądź to chęci zbliżenia się do niego, nawiązania relacji, przyjaźni, okazania mu życzliwości. Być może Król z Jezusowej przypowieści chciał nie tylko pokazać, że chce się przyjaźnić ze wszystkimi, ale zachęcić zaproszonych, żeby odnowili albo nawiązali z nim relacje. Podobnie działa Bóg wobec nas. Jeśli z jakiejś przyczyny nasze relacje z Bogiem osłabły, zanikła codzienna modlitwa, coraz rzadziej pojawiamy się w kościele, itp., to właśnie święta i uroczystości są okazją do odnowienia przyjaźni z Panem Bogiem. Czemu tak niewielu z nas z tego korzysta? Odpowiedź daje dzisiejsza Ewangelia: wielu po prostu nie wyraża zainteresowania.

          Ks. Bp. Janusz Mastalski zauważył tam ciekawą rzecz: Najpierw zaproszeni znajdowali jakieś wytłumaczenia: jeden miał pole, drugi swoje kupieckie zajęcia, ogólnie woleli robić coś innego. Potem jednak, kiedy Król przysyłał kolejne sługi, zaczęło się robić niemiło: niektórzy bili sługi Króla a niektórzy nawet pozabijali. Zacietrzewienie i opór, a wręcz bunt wobec Króla był tak wielki, że odebrał im rozum. Kto normalnie myślący wyrządzi krzywdę słudze własnego Króla? Przecież wie, że nie ujdzie kary. Można tu wyprowadzić pewien wniosek: problemem nie są zajęcia zaproszonych, które przeszkadzają im w przyjściu. Problemem są oni sami. Wiemy przecież, że jeśli nam na czymś naprawdę zależy, to problemem nie będzie zła pogoda, inne zajęcia, nawet wolne z pracy weźmiemy i dojedziemy w inne miejsce jeśli trzeba. Weźmy pod uwagę koncerty ulubionych zespołów, albo spotkanie z człowiekiem, od którego zależy moja praca lub na kim mi naprawdę zależy – jesteśmy w stanie jako ludzie pokonać wiele przeszkód, jeśli nam na czymś naprawdę zależy. 

Ta przypowieść o zaproszonych na ucztę pokazuje, że zaproszenie Boga, który tutaj występuje jako Król, nie godzi w nic z naszych spraw i codziennych zajęć. Jedyne w co uderza, to w nasze ego, które nas bardzo zniewala. Zaproszenie Boga nie sprawia, że coś tracimy czy mamy trudności, ale że w danej chwili to moje dumne JA nie decyduje o wszystkim, że cały świat nie kręci się wokół mnie, ale że to ja podporządkuję się słodkiemu zaproszeniu Króla. Zaproszenie na ucztę weselną nie jest uwłaczające dla zaproszonych, ale dla ich nadętego pychą ego, bo to nie oni decydują kiedy będzie uczta, ale to Król chce zająć w sercach ludzi to miejsce, w którym zazwyczaj królują ich własne zachcianki i sprawy.

          Funkcjonuje wśród nas takie powiedzenie, że ten najmocniej bije, kto bije po kieszeni. Można by je tutaj zamienić i powiedzieć, że nie to dla człowieka najtrudniejsze co wymaga poświęcenia czasu, sił, różnych nakładów, ale swojej chwilowej zachcianki, tego co mnie się w danym momencie chce. Jest to najtrudniejsze dlatego, że podważa moja własną dumę.

Jeden mądry ksiądz powiedział kiedyś, że miecz przeniknął duszę Maryi. Nie było to jedno ukłucie. Maryja chodziła przez cale życie z mieczem w duszy. Ten miecz to nieustanna walka z własnym JA o podporządkowanie życia Bogu. Maryja staje się w ten sposób Mistrzynią przyjmowania Bożych zaproszeń, które domagają się odpowiedzi.

Kochani

W dzisiejszej Ewangelii słyszymy słynne słowa Pana Jezusa: „Oddajcie Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga”. Są to słowa, które stały się jednym z fundamentów Katolickiej Nauki Społecznej, czyli nauki o tym, jak powinno wyglądać właściwe zaangażowanie wierzących w sprawy tego świata, zwłaszcza we władzę i w politykę. O dziwo na zasadę „Bogu co Boskie cesarzowi co cesarskie” powołują się wszyscy: i ci, którzy przyznają się do wiary i widzą dla niej miejsce w świecie i ci, którzy jawnie odrzucają wiarę i chcą ją sprowadzić do sfery czysto prywatnej. Nawet powojenni komuniści polscy, którzy prześladowali bł. Kardynała Wyszyńskiego też w swoich prześladowaniach powoływali się na tę zasadę i na koniczny rozdział Kościoła od państwa. Skoro ludzie wszystkich poglądów powołują się na zasadę Ewangelii, jedni – by promować religię a inni – by ją zwalczać, to można wyciągnąć wniosek, że zasada ta jest źle rozumiana, przynajmniej przez niektórych. Jak więc ją dobrze rozumieć? Odpowiedź daje dzisiejsza Liturgia Słowa.

W I czytaniu słyszymy pochwałę dla perskiego króla Cyrusa. Możemy zapytać skąd się ona wzięła? Otóż kiedy Izraelici odstąpili od wiary w prawdziwego i jedynego Boga zaczęli mieć problemy z ościennymi narodami. Za czasów kolejnych królów-odstępców ich kraj coraz bardziej się kurczył i stawał się coraz słabszy. To jednak ni pomagało i Izraelici dalej szukali ratunku u obcych bogów, zamiast zwrócić się do swojego Boga i Pana. Wtedy przyszła na Naród Wybrany największa klęska – niewola babilońska. Izraelici, a ściślej – Judejczycy, zostali wygnani ze swoich miast i nie mogli tam wracać. Musieli mieszkać i pracować w obcej ziemi, bo Jerozolima i Świątynia leżały w gruzach i nikt nie mógł ich odbudować. Bóg nie przestał jednak kochać swojego Ludu, nawet jeśli nałożył na niego pokutę i karę. Kiedy Babilończycy zaczęli źle się obchodzić z Ludem Bożym, Pan Bóg wydał wyrok na Babilon. Wtedy to babiloński król Baltazar zobaczył dłoń piszącą na ścianie w głównej sali pałacu. Prorok Daniel odczytał treść wyroku: „Zważono cię, okazałeś się zbyt lekki i zostaniesz złamany”. Rzeczywiście, niedługo potem mocarstwo babilońskie upadło i zostało podbite przez Persów. Właśnie perski król Cyrus okazał się władcą bardzo łaskawym i łagodnym. Ogłosił powszechną amnestię w tzw. Edykcie Cyrusa i pozwolił Izraelitom na powrót do ich kraju oraz na odbudowę Jerozolimy i Świątyni. Izraelici uzyskali pokój i względną niepodległość. Króla Cyrusa okrzyknięto „zbawcą narodu” albo „wysłannikiem Pana”, mimo, że przynależał on do innej wiary. Słowo Boże pokazuje, że nawet władca-innowierca jest narzędziem w ręku Boga i przez niego może spełniać się wola Boża. Przecież „do Pana należy ziemia i wszystko, co ją napełnia: świat i jego mieszkańcy”. Obcy władca, którym posłużył się Bóg, sprowadził wielkie dobro na Izraela i po prostu trzeba mu to sprawiedliwie oddać.

W czasie, kiedy nauczał Pan Jezus Izraelici żyli w podobnej sytuacji: mieli stolicę, świątynię, własne lokalne władze i własne prawa. Żyli we względnej niepodległości, a byli tylko zależni od Rzymu. Od razu w kraju pojawiły się dwa stronnictwa. Jedni uważali, że można i trzeba porozumiewać się z Rzymianami i żyć w symbiozie z nimi, bo oni mimo wszystko przynoszą jakiś pożytek, a drudzy uważali, że nie można z Rzymianami współpracować w niczym. Przedstawiciele obu tych grup byli w gronie słuchaczy Pana Jezusa. Faryzeusze pytając o sprawę podatków chcieli więc postawić Pana w sytuacji konfliktowej: jeśli powie, że trzeba płacić rzymskie podatki, to na razi się jednym jakli powie, że nie trzeba, to narazi się drugim. Pan Jezus jednak zrobił coś zupełnie innego: wygłosił piękną katechezę. Kiedy podano Mu monetę podatkową wskazał na cesarski obraz i napisane słowo, które oznaczają cesarską własność. Zapewne wtedy wzrok Chrystusa wyrażał kolejne pytanie: czyj obraz i czyje słowo są wypisane w sercu człowieka? Każdy ze słuchaczy znał Pismo Święte i wiedział, że człowiek nosi w sobie, w swojej duszy obraz i podobieństwo Boga. Wiedział też, że w duszy każdego i każdej z nas Bóg zapisał swoje słowo, które do nas wypowiedział: słowo miłości i zaproszenia do współpracy. W takim razie błąd tkwił już w samym faryzejskim pytaniu. Nie trzeba było troszczyć się i pytać o własność Cezara – on sam tego dopilnuje za pomocą swojego wojska. Tu trzeba zatroszczyć się i zapytać o własność Boga, o to, czy oddajemy Mu z naszego życia to, co należy do Niego. Czy oddajemy Bogu sprawy naszych dusz, w których mamy odciśnięty Boży obraz i wypisane Boże Słowo? Z tym „podatkiem” ludzie zalegają Panu Bogu coraz bardziej i to od dawna.

Św. Kardynał Newman pisał, że w sprawach wiary nie ma „ziemi niczyjej”. Wszystkie sprawy, które nie są przepełnione Bogiem zabiera od razu zły duch tego świata: nie ma tu strefy obojętnej. Ograbienie człowieka z jego spraw duchowych, które domagają się Boga, ograbienie człowieka z jego religii, która domaga się wyrazu oznacza nie zostawienia tych spraw obojętnymi, albo do prywatnego rozstrzygnięcia, ale oznacza ich zagrabienie przez złego ducha. To dlatego bł. Kardynał Wyszyński wołał: „Non possumus!” To znaczy: „Nie możemy” pozwolić na to, by „cezar” zajął miejsce należne Bogu.

Kochani

          W dzisiejszej Liturgii Słowa znów słyszymy o winnicy. „Winnicą Pana jest dom Izraela” – jak woła Psalmista. Już w pierwszym czytaniu mamy słynny fragment biblijny, który nazwany został „Pieśnią o Winnicy”. Pieśni nie śpiewa się o byle czym lub byle kim. Pieśni dedykuje się szanowanym lub kochanym osobom, a jeśli nawet nie osobom, to zawsze są to pieśni o miłości, o ojczyźnie, o domu rodzinnym, ogólnie o wartościach, które nie są obojętne dla człowieka. Jeśli Bóg śpiewa pieśń o swojej winnicy, to znaczy że kocha ją i za nią tęskni. Winnica jest czymś więcej niż tylko miejscem pracy i uprawiania winorośli; ona jest jak rodzina i ojczyzna dla samego Boga.

          Co się jednak dzieje w winnicy, w której Bóg pokładał takie nadzieje, i w którą tyle zainwestował? Ona przyniosła cierpkie owoce, to znaczy wykorzystała wodę, słońce i pracę, ale obróciła ją przeciwko Właścicielowi. Śp. Ks. bp. Wacław Świerzawski mówił: „lepiej nic nie robić, niż robić nic”. To znaczy, że lepiej nie przynosić owoców wcale, niż przynosić złe. Widzą o tym studenci, którzy pisali kolokwia na tak zwane punkty ujemne. Za brak odpowiedzi było zero, ale za odpowiedź błędną punkty jeszcze odejmowano. Podobnie jest w życiu człowieka: lepiej już zostawić wszystko i nie działać, niż poświęcać siły i trudzić się, żeby działać źle.

          W Pieśni o winnicy najbardziej bolesna jest zuchwałość winnicy, to znaczy brak refleksji nad tym, ile otrzymała od swojego Gospodarza. Zuchwałość to najbardziej tragiczna cecha grzechu człowieka: dostawać od kogoś dary i obracać je przeciw Darczyńcy, jak mówił Stalin o narodach Zachodniej Europy: daliście mi sznur, na którym ja was wszystkich powieszę. Podobnie jak tzw. „potrzebujący”, którzy przyjdą, poproszą, dostaną pomoc, a potem zostawią brud i śmieci przed drzwiami swoich dobroczyńców. Zuchwałość ludzi posuwa się do tego stopnia, że odbiera im rozum: po znieważeniu sług Właściciela Winnicy zabijają Jego Syna i łudzą się, że to oni Winnicę odziedziczą. Czy można pójść na przykład do sąsiada i zabić go i liczyć to, że zabierze się jego dom i całą własność? Co w sytuacji ludzkiej zuchwałości robi Bóg? Wycofuje się od takich niegodziwych, zuchwałych dzierżawców, ale razem ze sobą zabiera wszystko, czym do tej pory ubogacał.

          Współczesna Europa zdaje się przypominać winnicę z pierwszego czytania. Usuwa zakorzenione w niej od wieków Chrześcijaństwo, a potem dziwi się skąd się biorą wojny kulturowe, konflikty, przestępczość i inne zjawiska, które niszczą społeczność i kraj. Współczesna Europa chce wyrzucić Boga i wiarę chrześcijańską ze swoich granic, ale jednocześnie mieć wszystko, co dobrego ta wiara wniosła do cywilizacji. Tak się nie da: albo się ma omlet, albo jajko: albo się ma prawdziwe Chrześcijaństwo, albo prawdziwy chaos. Obyśmy nie poszli tą samą drogą i u nas, choć można odnieść wrażenie, że wielu jest u nas ludzi podobnych do niegodziwych dzierżawców. Posłużmy się tu przykładem. Przez wieki w Europie Kościół Katolicki zajmował się opieką zdrowotną i edukacją. Szpitale i przytułki oraz uniwersytety i szkoły były prowadzone przez kapłanów i osoby zakonne. Była to Winnica Pańska, w której pracowało i korzystało z niej wielu. Co więcej, pomoc uczniom i potrzebującym odbywała się pod znakiem krzyża – znakiem Jezusa Chrystusa. Wtedy wielu połakomiło się na tę Winnicę: „Chodźmy, usuńmy, wyrzućmy Go, a posiądziemy Jego dziedzictwo”. I tak się stało. Okazuje się jednak dzisiaj, że państwowa służba zdrowia i państwowa edukacja to największe bolączki kraju, niezależnie od tego, kto sprawuje władzę.

          Żyjemy dzisiaj w takich czasach, że mamy wszystkiego pod dostatkiem. Mamy prąd w kontakcie, wodę w kranie, jedzenie do kupienia w sklepie i kartę w portfelu, żeby zrobić zakupy. Zapominamy wtedy o tym, że do Pana należy ziemia i wszystko, co ją napełnia, świat cały i jego mieszkańcy. W dobrobycie europejskim zapominamy o tym, jak bardzo potrzebne jest nam Boże Błogosławieństwo, które podtrzymuje nasz świat w istnieniu. Strasznie denerwują nas wysłannicy Pana Boga, którzy o tym przypominają i domagają się oddania Bogu Jego „należności”. Oczywiście Pan Bóg nie domaga się pieniędzy, ale pokory, czasu Jemu poświęconego, modlitwy, szacunku itp. Kiedy się ludziom o tym przypomni, robią się o dziwo bardzo nerwowi i obrzucają błotem wysłanników Boga. Dla wielu byłoby najlepiej, jakby Pan Bóg wyniósł się z tego świata na cztery wiatry, a razem z Nim zniknęło wszystko i wszyscy, którzy o Bogu przypominają. Bóg odejdzie, bo szanuje decyzję człowieka, ale zabierze ze sobą swoje błogosławieństwo i łaskę, a wtedy zostaniemy sami ze swoją własną nienawiścią.

          Myślę, że tak właśnie dzieje się w piekle, do którego idą nieprzyjaciele Pana Boga. Jeśli przez całe życie niszczą Bożą Winnicę, to mają w sercu wiele nienawiści i agresji. Ale Pan Bóg w momencie śmierci zabiera całe dobro, które do tej pory niszczyli. Nie ma już czego niszczyć, a nienawiść i agresja zostają w sercu. Piekło polega na posiadaniu na wieki swojej własnej nienawiści i wściekłości, które nigdy nie zostaną zaspokojone.

          Zwróćmy uwagę na radosne zakończenie tej przypowieści: Bóg buduje od nowa na odrzuconym kamieniu: nie zraża się stratami. Kto zostaje po stronie Bożej, ma po swojej stronie twórczą siłę miłości, która buduje, wznosi, wspiera i błogosławi.

Strona 6 z 64

logo

caritas

Liturgia na dziś

Copyright © 2024 Parafia Św. Józefa w Sandomierzu. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Joomla! jest wolnym oprogramowaniem wydanym na warunkach GNU Powszechnej Licencji Publicznej.
Our website is protected by DMC Firewall!